sobota, 28 lutego 2009

San Juan - San Augustin del Valle Fertil

Z Mendozy do San Juan jedzie sie majac przez dlugi czas osniezone szczyty Andow, w tym gorujaca Aconcague.
Jestem teraz w San Augustin del Valle Fertil. Nie wiem skad nazwa. Ostanie 100 - 200 km to pustynia. San Augustin to wies polozona w srodku niczego. Jej znaczenie turystyczne wynika z polozonego obok Parku Narodowym Ischigualgasto, czyli Valle de La Luna - Ksiezycowa Dolina. Opisze jutro, jak bedzie skad.
Mialem troche stracha, ze tu nie dojade. Doslownie na oparach benzyny. Upal, pustynia, na drodze jeden samochod na godzine. Udalo sie. Ponioslem za to niewielka strate. Boczny kuferek mi sie otworzyl, nie zuwazylem. Zgubilem troche ubran. Coz, bedzie lzej. Narazie jest goraco, wiec nie sa potrzebne. Kufer otworzyl sie najpewniej przy pokonywaniu t. zw. lukow pionowych. Tak to sie nazywalo w drogownictwie, z tego co pamietam. Mowiono nam wtedy o jakichs normach. Podobno nie mozna budowac drogi o "pagorkach" i "wklesnieciach" zbyt radykalnych. Tutaj mozna. W czesci wynika to z tego, ze w porze deszczowej przez pustynie plyna okresowe rzeki, w tych miejscach wlasnie droga robi sie istotnie wklesla. W innych miejscach wypuklosci sa raczej wynikiem ulatwienia sobie roboty. Przy 120 km/h pokonywanie takiej sinusoidy jest niezla zabawa, jak roller-coaster czyli montana rusa. Czasami nawet troche w powietrzu. Coz, kuferek sie otworzyl.

Mendoza


Z San Rafael do Mendozy jest troche ponad 200km. Zanim tam jednak wczoraj dojechalem, postanowilem zobaczyc z bliska Andy. Droga numer 7 odlacza sie okolo 20 km przed Mendoza i wspina sie przez 200 km, od doliny porosnietej winorosla wzdluz rzeki Mendoza az po przelecz na wysokosci 4000m npm, gdzie znajduje sie do przejscie graniczne z Chile. Jest to najkrotsze polaczenie z Santiago. Pomimo, jak sie wydaje duzego znaczenia, jakie droga ta moglaby miec w wymianie pomiedzy tymi krajami, ruch jest stosunkowo niewielki. Po obu stronach dosc szerokiego wawozu pietrza sie skaly o kolorach zoltym i brazowym. Puente de Vacas i Lago Los Horcones to punkty startowe do wypraw na szczyt Aconcagua 6.982 m npm, najwyzszy w Ameryce. Wyprawa musi byc sporym wysilkiem, poniewaz sciezki to maja poczatek na wysokosci zaledwie ok 2700 m npm.

Puente del Inca znajduje ze 20 km przed przelecza. Jest to most w naturalny sposob utworzony przez rzeke. Woda ze struoieni spadajacych po jego scianach zawiera zelazo. Skaly maja intensywnie zolty kolor. W stoiskach z pamiatkami mozna kupic m. in. przedmioty codziennego uzytku, jak butelki, dzbanki, buty nawet, ktore po pewnym czasie spedzonym w wodzie pokrywaja sie zoltym nalotem i przypominaja dziwaczne rzezby.


Wspolczesna droga do Chile najwyzsze swoje kilometry prowadzi w tunelu. Dawna droga istnieje do dzis, udostepniona jest tylko turystom. Dziewiec kilometrow dosc stromo w gore, ostre zakrety, pod koniec dosc wasko. No i nieutwardzana. Zadne ciezsze ani dluzsze samochody z pewnoscia nie mogly tamtedy przejechac. Trudno minac sie motocyklem miejscami. Na przeleczy na wysokosci 4000m npm. znajduje sie schronisko i posterunki obu armii. W 1904r. rzady Argentyny i Chile postawily tu pomnik Cristo Redentor jako symbol wiecznego pokoku pomiedzy tymi krajami. Napisano na tablicy, "predzej gory sie rozsypia niz zburzony zostanie pokoj pomiedzy Argentyna i Chile". Do wojny niewiele brakowalo w latach osiemdziesiatych. Zapobiegla temu skuteczna akcja dyplomatyczna Papieza (tablica wdziecznosci wmurowana jest w pomnik).





Mendoza, do ktorej dojechalem dosc pozno, to duze ruchliwe miasto. Okolica slynie oczywiscie z winnic. T. zw. bodegas, niektore wielkie, wygladaja na nowoczesne sprawnie zarzadzane przedsiebiorstwa. Nie za bardzo znam sie na tym. Sadze po powierzchni upraw, porzadku w zasadzeniach i prowadzeniu roslin, imponujacych budynkach gospodarczych i biurach, bramach z ochrona. Wydaje sie, ze dobrobyt przenosi sie tez na miasto. Czysto utrzymane, spokojne i bezpieczne. Bardzo ruchliwe handlowo. Wczoraj w piatek bylo jakies swieto miasta. Moze koniec wakacji letnich. W poniedzialek dzieci wracaja do szkol. Na Plaza de Independencia wladze Mendozy zorganizowaly wspanialy konbert - spektakl - pokaz, zakonczone o polnocy sztucznymi ogniami. Tysiace ludzi. jezeli moge ocenic, dosc ambitny artystycznie program, dotykajacy historii Argentyny i Mendozy w szczegolnosci, ich miejsca w relacjach ze swiatem, w tym z Chile. Piekna muzyka czerpiaca z ludowej Indian i Hiszpanow, wspanialy balet.
Widownia na poziomie, tysiace ludzi, zadnych ekscesow. Argentynczycy potrafia sie bawic.
Zdjecia cos opornie sie wklejaja. Dolacze nastepnym razem.

czwartek, 26 lutego 2009

Neuquen - San Rafael

Bylo tango. Czas na moto.
Ruszylem wczoraj rano. W dwa dni przejechalem 1100km. Wydaje sie calkiem niezle. Jak sie jednak spojrzy na mape, to naprawde malo. Argentyna jest wielkim krajem.
Moj motocykl kompan to Honda Transalp, 2007r (koniec roku), przebieg: 59.000 km, stan motocykla - bez zarzutu. Honda, wiadomo. Nie bede w tej chwili reklamowal wypozyczalni zgodnie z zasada "nie chwal dnia przed zachodem...", poczekam z tym do konca podrozy. Ale jak pewnie zauwazyliscie sam przebieg swiadczy o tym, ze firma jest popularna, a maszyny nie odpoczywaja. Motocykl przygotowany do podrozy w kazdym szczegole. Sama przyjemnosc. W zestawie dostalem zestaw trzech kufrow (boczne troche male, trzeba sie redukowac, ale na koniec wychodzi to zwykle na dobre), scottoiler i zapas oleju, zestaw narzedzi, zapasowe linki, zapasowe klamki, detki, lyzki, latki, kompresor do podlaczenia do gniazda zapalniczki, ktore tez jest. Mam nadzieje, ze nie bede tego wszystkiego uzywal, ale zawsze spokojniej.
Gorace lato. Temperatura wczoraj i dzisiaj powyzej 30 stopni. Wczoraj krajobrazy raczej pustynne. Patagonia jest o tej porze roku wysuszona. Gleba raczej piaszczysta, rzadko porosnieta. Jedynie w bezposredniej bliskosci rzek jest troche zielono. Do tego dziwne uksztaltowanie terenu - nieregularnie pagorkowate, gory od czasu do czasu tez dziwne w ksztalcie. Chyba nie za bardzo ten opis, wiec wkleje zdjecia, jak bede mogl. Wczoraj caly czas jechalem asfaltem, az do granicy prowincji Nuequen i Mendozy - wioski Barrancas. Tam wlasnie zaplanowalem nocleg. Zarowno noclegi, jak i tankowania lepiej jest planowac. Zdarzaja sie setki kilometrow bez takich mozliwosci. Drogi puste. Na niektorych odcinkach dwa - trzy samochody z przeciwka na godzine.
W Barrancas byl hotelik, a wktorym mozna bylo cos zjesc. Nie bylo zasiegu telefonu, ale to nie dziwi. Wieczor spedzilem w towarzystwie milego starszego malzenstwa z Chile z Santiago (troche starszego). Co roku w lutym zamykaja firme i ruszaja w podroz swoim camperem (hoteliku bylo tez "pole campingowe"). Wlasnie wracali do domu z polnocnej Argentyny. Ciekawe spotkanie, kontakt pewnie zachowam na dluzej. Pierwsi ludzie z Chile, jakich poznalem. Duzo krytycznych opinii wyrazili o swoim kraju. Ciekawe, czy sie potwierdza. Pozytywne strony Chile to bardzo dobre wino, to akurat wiem. Tego wieczora pilismy jednak oczywiscie wino argentynskie, tez znakomite.
Dzisiaj troche zieleniej. Za to ze 150 km nawierzchni zwirowo-piaszczysto-pylistej. Obejrzalem tez atrakcje krajoaznawczo-turystyczne. Malargue jest wlasnie takim centrum turystycznym. Ciekawe twory natury typu Castillos de Rancheira, skaly tworza ksztalt zamczyska. Bracia Rancheira byli dezesrterami z armii chilijskiej w XIXw, ktorzy wlasnie w tej okolicy zamieszkali wsrod Indian.
Nadlozylem 100km, zeby przy okazji Pozos de las Animas zajrzec do Las Lenas, znanej wioski narciarskiej. Droga calkiem alpejska. Gory zachwycily mnie kolorami. Upalny dzien zakonczyl sie burzami, ktorym towarzyszyl bardzo silny wiatr. Zjezdzajac mialem troche stracha. Zmoklem nieznacznie. Mialem szczescie, doslownie obok mnie po lewej i prawej, ciemnogranatowe chmury ukladaly sie pionowo, potezne blyskawice dodawaly dramaturgii.
Dojechalem do San Rafael. Miasto dosc spore ale spokojne, zadbane. Jutro mam zamiar dojechac do Mendozy, wczesniej wspiac sie na przelecz na granicy Argentyny z Chile i zobaczyc Aconcague.

wtorek, 24 lutego 2009

Mi nueva companera

Motocykl w jezyku hiszpanskim jest rodzaju zenskiego. Tym latwiej jest sie zaprzyjaznic. Zwlaszcza jak jest taka piekna, prawda?

Neuquen, ciekawostki przyrodnicze

Na lotnisku czekal na mnie Carlos. Przywiozl mnie do niewielkiego hotelu przy glownej ulicy troche poza centrum. Motocykl przechodzil gruntowne przygotowanie do podrozy, mial byc gotowy na poludnie. Okazalo sie, ze potrzebne byly nowe klocki, w miedzyczasie zamkneli sklepy na przerwe popoludniowa, wiec czekanie przedluzylo sie do wieczora. Nic to nie zmienia wprawdzie, ale nie najlepiej swiadczy o warsztacie. Zobaczymy w drodze.
Ciekawostka. Do wieczora nie zorientowalem sie, ze jest tu o godzine wczesniej niz w Buenos Aires. Carlos spoznial sie wprawdzie z dostarczeniem motocykla i to parokrotnie w ciagu dnia, ale za kazdym razem o godzine mniej, jak sie okazuje. Niepotrzebnie tez mialem wyrzuty, ze Carlos czekal na lotnisku, bo moj samolot nie spoznil sie przeciez o godzine. Bede musial zwracac uwage na czas lokalny, prowincje na polnoc maja, zdaje sie, czas Buenos Aires. Neuquen i prowincje poludniowe nie stosuja czasu letniego, wiec w polowie marca, kiedy np. Buenos Aires wroci do czasu zimowego, w calej Argentynie bedzie jedna strefa czasowa. W stosunku do Polski wyglada to nastepujaco. W tej chwili pomiedzy Warszawa a BsAs sa 3 godziny roznicy. W polowie marca po przejsciu BsAs na czas zimowy beda 4 godziny. Oczywiscie po naszym powrocie do czasu letniego pod koniec marca - bedzie 5 godzin roznicy. To takie ciekawostki przyrodniczo-geograficzne. Przy okazji musze sie przyznac, ze ciagle nie radze sobie z tym, ze slonce "obraca sie" tu w lewo.
Teoretycznie oczywiscie akceptuje fakt, ze na polkuli poludniowej slonce wschodzi wprawdzie na wschodzie, ale potem kieruje sie w lewo, po czym w poludnie swieci na polnocy, zeby zajsc poprawnie na zachodzie. Teoria ok. W praktyce niestety zdarza mi sie nadal kierowac pare krokow, zanim nie pomysle, w przeciwna strone. Nasze wrodzone przyzwyczajenie, ze poludnie jest tam, gdzie slonce w srodku dnia, jest trudne do przezwyciezenia. Podobnie myle sie, szukajac cienia na dluzsza chwile, to znaczy antycypujac blednie jego przemieszczanie sie. Ciekawe. Boje sie, ze jeszcze nie raz zmyle droge. Byle nie na pustyni.
Na obiad poszedlem do centrum. Dziesiec "cuadras", ze dwadziescia minut. Straszny tu upal. Naprawde, nawet dla mnie. Miasto w zabudowie prostokatnej, niskie budynki. Ma podobno 300 tysiecy mieszkancow. Osiemdziesiat procent zyje z wydobycia ropy. Miasto jest zatem dosc bogate, a ceny podobno wysokie. Wielu nie wie, ja tez nie wiedzialem, ze Argentyna jest samowystarczalna i nie importuje ropy.

poniedziałek, 23 lutego 2009

Abrazos a mis hispanohablantes amigos


Hola a todos mis amigos,
Quisiera decirles que estoy muy agradecido por la inspiracion que me dieron. Son ustedes, los que pueden leer mis gracias en este momento y saben que me refiero a ellos, y muchos que encontre en mi camino en ultimos anos, que aun no se dan cuenta como influyeron a mi fascinacion por America Latina.
Por la primera vez estoy en America del Sur. En este relato intento a compartir con mi familia y mis amigos las observaciones y impresiones del viaje. Lamentablemente por la falta del tiempo hasta ahora sigo solamente en polaco. Quiero que sepan que pienso tambien en ustedes y cuando tiempo permita con todos los errores que haga escribire algo de vez en cuando. Es lo que debo a ustedes.
Abrazos fuertes.

Buenos Aires 3

Wczoraj po poludniu wrocilismy do Buenos Aires. Wspanialy obiad (lomo de chorizo, oczywiscie) z wyjatkowym winem "33 Latitud" malbec (rownoleznik, na ktorym lezy winnica kolo Mendozy).
Malgosia wyleciala dzisiaj po poludniu do domu, jest teraz gdzies nad Atlantykiem. Pozdrawiam, Malgosiu. Dziekuje Ci za wspolna nasza podroz. Jestes fajnym kompanem.
Jutro rano mam lot do Neuquen w Patagonii. Stamtad rozpoczne parotygodniowa podroz motocyklem.

niedziela, 22 lutego 2009

Carnaval - Gualeguaychu

Podroz z Montevideo do Argentyny odbylismy wczoraj to autobusem linii urugwajskiej, ktory jechal do Buenos Aires. Wysiedlismy w Gualuguyachu (w jezyku Guarani oznacza to "rzeka duzego jaguara"), ktore od wielu lat slynie z najpiekniejszego karnawalu w Argentynie. I wspaniale sie skladalo, bo wczorajsza sobota byla wlasnie ostatnia w karnawale.
Zarowno podroz, jak i sam pokaz karnawalowy byly piekna pozytywna przygoda, ktora nam sie przydarzyla.
Autobus wysadzil nas na autostradzie. Wbrew temu co mowila pani sprzedajaca bilety, nie mial przystanku w Gualeguyachu, nawet tam nie wjezdzal. Znalezlismy sie na szosie z plecakami, jak za dawnych lat. Zyczliwi policjanci wskazali droge do miasta. Przy zjezdzie zatrzymalismy lokalny autobus "colectivo".
Najkrotsza ladowa droga miedzy Montevideo a Buenos Aires prowadzilaby przez przez most graniczny na rzece Uruguay pomiedzy Fray Bento a Gualeguyachu. Ale jest od przeszlo dwoch lat zamknieta. Trzeba jechac przez kolejny most Paysandu - Colon, co wydluza droge o 3 godziny. Bylismy na to przygotowani, bo o problemie wiedzialem duzo wczesniej. Afera jest na skale miedzynarodowa. Otoz most w Gualeguyachu zablokowali lokalni dzialacze z Argentyny w listopadzie 2006 w protescie przeciw wybudowaniu przez Urugwaj fabryki celulozy. W zasadzie potezna fabryka nalezy do Finow (Botnia, www.botnia.com), ale rzad Urugwaju wyrazil na to zgode bez odpowiedniego porozumienia z Argentyna. Argentynczycy, z ktorymi sie rozmawia, wskazuja na korupcje w rzadzie u sasiadow i tym uzasadniaja te fatalna dla nich decyzje. Problem dotyczy jak najbardziej Argentyny, bo fabryka podobno bardzo zanieczyszcza wspolna rzeke. W tej chwili nie bardzo wiadomo, jakie jest wyjscie. Blokada sie zaostrza, kiedys mozna bylo przejsc przynajmniej piechota, teraz akcja obejmuje takze utrudnienia na innych mostach. Dla Urugwaju jest to dotkliwe, ich ekonomia opiera sie w duzym stopniu na wymianie z Argentyna. Dotyczy to wymiany handlowej, ruchu turystycznego (Argentynczycy przewazaja jak dotad w nadmorskich miejscowosciach Urugwaju), wymiany miejsc pracy. Botnia obiecywala podobno, ze w papierni znajdzie prace 400 mieszkancow Fray Bento, zatrudnili 40 osob zaledwie. Na domiar zlego 200 Urugwajczykow stracilo prace w Argentynie, bo nie ma jak sie tam dostac. Dodatkowy problem ekologiczny stanowi osuszanie terenu przez eukaliptusy, ktore stanowia material dla papierni. W tym subtropikalnym klimacie eukaliptus rosnie bardzo szybko, wystarczy 10 lat, aby drzewo mozna bylo sciac i poddac przerobce. Jedno drzewo wypija dziennie od 200 do 500 litrow wody. Tegoroczne susze dobitnie uzmyslowily skale problemu.
Hasla "No a las papeleras", "Botnia contamina" umieszczane sa wszedzie, nie tylko w Gualeguyachu czy stanie Entre Rios, ktoregi jest stolica, takze w Buenos Aires. Wedlug mojej oceny ten konflikt miedzynarodowy jest dla obywateli Argentyny sprawa honoru, zaraz po Malwinach. Oficjalnie rzad Argentyny nie podejmuje tak radykalnych dzialan, jak obywatele, nie robi jednoczesnie nic, aby odblokowac most.
"Cumbia de papelito" byla przebojem pierwszej ze "szkol" prezentujacych swoj program karnawalowy. Ostry satyryczny obraz wyrazala swinia podazajaca za dolarem, kolorowo ubrani tancerze na plecach niosacy wrednych kapitalistow. W zabawe karnawalowa wpleciona zostala misja spoleczna i ekologiczna.
Mielismy wielkie szczescie i przyjemnosc poznac Pancho Francisco. Przypadkowo zatrzymalismy sie w domu jego tesciow ("kwaterze"), miejsc w hotelach nie bylo od dawna. Nie dosc, ze nas przywiozl z centrum miasta, to byl naszym przewodnikiem na imprezie wieczorem. W Gualeguyachu prowadzi dwie tanie jadalnie, z czego jedna na terenie Corsodromu (tam, gdzie odbywa sie impreza). Corsodrom miesci 40 tysiecy ludzi. Weszlismy tak jak wszyscy, kupujac normalnie bilety. Pancho byl za to wielka pomoca w dalszym zalatwieniu dobrej pozycji. Z pomoca jego kolegi udalo nam sie kupic nieosiagalne normalnie miejsca w pierwszym rzedzie, tuz obok strefy VIP. Warto bylo. Na wyciagniecie reki (doslownie) odbywal sie spektakl. Wielu z pierwszego rzedu wykorzystywalo to polozenie, przeskakiwalo przez barierke i zanim policja zdazyla interweniowac, robilo sobie zdjecia z gwiazdami karnawalu. Gwiazdy zreszta raczej protestowaly. Okazalo sie, ze nie tylko mezczyzni nie mogli sie oprzec pokusie uscisku z pieknie ubranymi (hmm) dziewczynami. Niektore panie tez niezle sie bawily.
Mielismy szczescie, zapowiadane opady deszczu nadeszly nad ranem rowno z zakonczeniem karnawalu. A rano, kiedy wstalismy, z nieba lala sie sciana wody. Pancho Francisco byl tak mily i odwiozl nas na dworzec autobusowy, szczesliwie suchych. Sala wypelniona byla przemoczona mlodzieza. Wiekszosc w pospiechu zwinela swoje namioty i przyspieszyla plany powrotu do Buenos Aires.
Gualeguyachu nas oczarowalo.











Wiecej informacji o karnawale w Gualeguaychu:
http://www.grancarnaval.com.ar

środa, 18 lutego 2009

Uruguay

W poniedzialek rano przeplynelismy Rio de La Plata szybkim wodolotem (Colonia Express - linia godna polecenia, godzine zaledwie to zajmuje) i wyladowalismy w Urugwaju w Colonia del Sacramento, historycznym miasteczku wpisanym na liste swiatowego dziedzictwa. Colonia byla przez dluzszy czas w rekach Portugalczykow. Ciekawe sa porownania, troche jak pomiedzy sasiadami na polwyspie iberyjskim.





Colonia del Sacramento

Po trzech godzinach. ktore wypelnil nam spacer pieknymi, zadbanymi starymi uliczkami wsiedlismy do autobusu do Montevideo.
Montevideo zrobilo na nas jak najlepsze wrazenie. Troche zmoklismy w czasie popoludniowo - wieczornej przechadzki. Kolacja, parrillada para dos w Urugwaju nazywa sie braseo, jezeli chodzi o wielkosc jest to rownie gigantyczna gora roznych mies z rusztu. I tym razem nie dalismy rady.





Nastepnego dnia rano kolejny autobus, 300km, do Punta del Diablo, podobno jednej z najpiekniejszych plaz w tej czesci swiata. Jestesmy tu od wczorajszego popoludnia. W Punta del Diablo czas plynie powoli. W tym miejscu dobrze sie czuja ci, ktorzy uciekaja od miasta. Ponad polowa gosci jest z Argentyny. Fale sciagaja surferow z blizszej i dalszej okolicy.
W La Posada goscili nas Laura i Fernando. Laura jest Hiszpanka z Majorki, Fernando urodzil sie w Urugwaju. Jego ojciec jest Wegrem, matka Hiszpanka. Poznali sie w Hiszpanii. od dziewietnastu lat prowadza ten pensjonacik, zyjac przy okazji w sposob, ktory jak sie wydaje, bardzo lubia. Znajdowalem wielka przyjemnosc w prostych rozmowach, ktore zwykle Fernando kierowal w strone rozwazan filozoficznych. Zauwazylem kiedys, ze zyja, jak w raju. Fernando stwierdzil, raj jest w naszych umyslach, podobnie jak pieklo. Ale, powiedzialem, srodowisko, przyroda, maja wplyw na nasz stan umyslu. Przygnebia nas na przyklad zima w Europie, brak slonca przez dlugi czas, na przyklad w Skandynawii, w Szwecji. No widzisz, pokiwal glowa Fernando, tacy inteligentni Szwedzi, a tam mieszkaja. Ta jego ostatnia uwaga byla troche zlosliwa. Laura jest w polowie Szwedka, a Fernando zna jej rodzine oczywiscie.

niedziela, 15 lutego 2009

Buenos Aires 2


Wrocilismy do Buenos Aires. Pomimo upalu jest to calkiem przyjemne ¨lato w miescie¨.
Laura w Hostal "America del Sur" w San Telmo powitala nas bardzo serdecznie, jak starych znajomych. Do tego miejsca bedziemy wracac jeszcze pare razy w czasie podrozy. Wygodnie jest zostawic tu rzeczy niepotrzebne w danym odcinku podrozy. Polecam ten hotelik ze wzgledu na lokalizacje, komfort (ale bez przesady) i mlodziezowo-podrozniczy klimat. To ostatnie w sam raz dla mnie, prawda?
Po obiedzie (drugim sniadaniu? = almuerzo) odwiedzilismy Abasto. Duch Carlosa Gardela towarzyszyl nam w okolicznych uliczkach i jego Muzeum. Na pokaz tango w slynnej Esquina de Carlos Gardel (przed budynkiem stoi jego pomnik) pewnie wybierzemy sie w niedziele, tuz przed wyjazem Malgosi.



Pozne popoludnie spedzilismy w ogrodzie botanicznym. Co sobote wieczorem organizowane sa tam spektakle Historias del Jardin. Kontakt z kultura, grupa widzow przemieszcza sie po ogrodzie wraz z aktorami, ktorzy w wybranych ciekawych miejscach wyglaszaja swoje kwestie. Temat sobotniego spotkania byl walentynkowo-romantyczny. Spektakl zakonczyl pod pominikem obok fontanny kwartet saksofony+ klarnet. Bardzo przyjemnie.


Niedziela to spacer po Palermo Soho i Palermo Hollywood, eleganckich dzielnicach Buenos Aires. W pierszym miejscu organizowany jest niedzielny targ (dosyc niemrawy, troche zawod), Hollywood to jak mozna sie domyslic siedziba stacji telewizyjnych i studiow filmowych. Na pozne popoludnie i wieczor wrocilismy do San Telmo, tym razem w sama pore, aby zdazyc na niedzielny jarmark. Mnostwo ludzi, pelno zycia wsrod staroci, tanga, koncertow ulicznych, roznego rodzaju pokazow.




Mielismy wielka przyjemnosc poznac nasza Rodaczke, ktora w Buenos Aires mieszka od dziesieciu lat. Poza Polska od polowy lat siedemdziesiatych. Maluje w roznych miejscach swiata. Obrazek z uliczki San Telmo pozostanie dla nas wzruszajaca pamiatka.
Z wielkim zaciekawieniem, juz po spotkaniu, wszedlem na strone dopiero co poznanej naszej rodaczki - artystki. Prawda, ze ciekawa postac?
http://www.malerjativa.blogspot.com/



Wieczor to niezpomniany spektakl. Na musical EVA w Teatrze Lola Membrives na Corrientes, o ktorym slyszalem od jego premiery w pazdzierniku 2008, bardzo chcialem sie wybrac. Role Evy (Duerte) Peron gra slynna Nacha Guevara, aktorka, piesniarka, legenda Argentyny na miare Evity. Przygotowanie musicalu zajelo jej podobno 8 lat. Niewiarygodne jest swoja droga, kiedy sie ja widzi z bliska, ze Nacha ma obecnie 69 lat. Zarowno, glos, jej figura jak i zadbana twarz (miejsca mielismy w drugim rzedzie, tuz, tuz) pozwalaja jej wiarygodnie zagrac Evite rowniez jako nastolatke (prawie, naprawde). Musical przedstawia historie bohaterki narodowej od jej przyjazdu do Buenos Aires w 1935r. do jej smierci (1952r). Evita jest symbolem walki o prawa robotnikow (proces imigracji wewnetrznej do BsAs "cabecitas negras" zapoczatkowany kryzysem 1929r spowodowal istotne zmiany spoleczne, jednoczesnie rozwoj przemyslowy kraju) i walki o prawa kobiet. Spektakl zrealizowany sprawnie technicznie. Jednoczesnie poruszajacy. Nacha zebrala wielominutowe owacje na stojaco. Polecam.
http://www.evaelgranmusicalargentino.com/

Te ostatnie zdania wpisuje juz po paru dniach, ale nadal uwazam ten musical za wyjatkowy.
Ponizej Nacha dziesiec lat temu
http://www.youtube.com/watch?v=rzQiYzOzYNs

sobota, 14 lutego 2009

Misiones

Dzisiaj przemierzylismy prowincje Misiones. Do ruin misji Jezuitow w San Ignacio jest z Puerto Iguazu 240 km. Naszym kierowca i przewodnikiem byl Alberto, przyjaciel Sofii z hotelu, ktory zawodowo wozi turystow. Towarzyszyl nam rowniez poprzedniego dnia w wycieczce do Brazylii. Bardzo uprzejmy i pomocny, ma jednoczesnie duza wiedze. Te wiele godzin, ktore razem spedzilismy w samochodzie wypelnilismy w wiekszej czesci ciekawa rozmowa.
Wies Wanda , z godzine drogi o Iguazu, zalozona zostala przez polskich osadnikow na poczatku XX wieku. Stad nazwa oczywiscie. W latach 1918 - 1920 Argentyna konkurowala z Brazylia o tereny obecnej prowincji Misiones. Kazdy osadnik, ktory zdecydowal sie tu pozostac, otrzymywal od rzadu wielkie tereny i pieniadze na zagospodarowanie. W tej niegoscinnej dzungli nie bylo to latwe. Do lat czterdziestych rzeki byly jedyna droga komunikacji. Mieszkancy tej prowincji czyli Misioneros sa dumni z odwagi i pracowitosci swoich przodkow pochodzacych z Niemiec, Szwajcarii, Ukrainy czy Polski wlasnie. Obecnia Wanda slynie z wydobycia ametystow. Zwiedzilismy kopalnie, warsztat obrobki kamieni szlachetnych, sklepiki. Ludzie, ktorych spotylkalismy bardzo cieszyli sie, ze jestesmy Polakami, nikt z nich jednak nie mowil po polsku.


Ruiny misji San Ignacio Mini wpisane sa na liste swiatowego dziedzictwa. Jezuici pozostawili San Ignacio w XVIII wieku. W Ameryce wiek zabytkow ma troche inny wymiar, prawda? Tereny Misiones zamieszkuja Guarani. Misja San Ignacio jest bardzo ciekawa z punktu widzenia sposobu kolonizowania Indian. Jezuici nie odrzucali kultury Indian. Mielismy okazje posluchac ciekawych utworow muzucznych laczacych europejska muzyke koscielna z tamtego czasu z muzyka Indian. Indianie tez pewnie wyniesli ze "wspolpracy" organizacje i technologie. Korzysci Europejczykow sa znane.


Wracajac zboczylismy kolo Montecarlo do Parku Naturalnego, gdzie w dzungli nad Rio Parana pierwsze trzy lata zycia spedzil El Che. Pozostaloscia sa ruiny jego rodzinnego domu tuz nad rzeka. Niewielkie muzeum. Straznikiem parku i przewodnikiem w jednej osobie byl chlopak ktory, jako zywo sam przypominal Che Guevare w jego mlodych latach. Ze swoim rocznym synkiem na reku (zony akurat nie bylo) opowiedzial nam w czasie krotkiego spaceru do ruin biografie pierwszych lat El Che. Mielismy tez okazje do ciekawej, a jakze, temat jest przeciez fascynujacy, rozmowy. Bardzo ciekawa znajomosc.


W Montecarlo zlokalizowana jest jedna z wiekszych i chyba najbardziej znana firma wytwarzajaca mate - Aguantadora. Mimo, ze w zasadzie bylo juz po godzinach pracy, jeden z pracownikow oprowadzil nas po fabryce opowiadajac krotko o procesach. Mate zbiera sie przez 8 miesiecy w roku. Polega to na scinaniu lisci i pedow. Z jednego krzewu kazdorazowo okolo 500 kg, to wielkie krzewy. Nastepnie suszy sie, skladuje w odpowiedniej wilgotnosci przez rok, miele, pakuje. W zaleznosci o skladu mieszaniki lisci do pedow otrzymuje sie rozna moc naparu. Wycieczke zakonczylismy degustacja mate w przyfabrycznym sklepiki, gdzie mila dziewczyna nauczyla nas odpowiedniego parzenia. Sa rozne sposoby. Zaopatrzylismy sie w rozne gatunki yerba mate, el mate, czyli naczynie y bombilla, metalowa rurke z sitkiem na koncu - do picia. Termos (liscie zalewa sie wielokrotnie) moze byc dowolny. Z fabryczki wynioslem bardzo budujace wrazenie - poswiecili nam sporo swojego czasu i to po godzinach. W ramach promowania swojej firmy. Coz, byc moze naprawde zrobimy bussiness kiedys? Popularnosc mate rosnie. Eksportuja do wielu krajow, co ciekawe glownie do Syrii i Holandii.


Dzien dlugi, meczacy troche ale bardzo ciekawy zakoczylismy na tarasie Los Troncos przy winie i empanadas. Ksiezyc jest juz po pelni. Ubywa go od lewej strony, czyli odwrotnie niz na polkuli polnocnej. Tez nie powinno mnie to dziwic.
Jutro rano wracamy na dwa dni do Buenos Aires.

piątek, 13 lutego 2009

Cataratas de Iguazu

W poltorej godziny przenieslismy sie we wtorek o 1600 km (tyle ta odleglosc wynosi droga) do Puerto de Iguazu w prowincji Misiones. Bardzo sprawny lot linia LAN. Zatrzymalismy sie w hostelu Los Troncos. Z tarasu widzimy most laczacy Argentyne z Brazylia. Punkt, gdzie lacza sie trzy granice (trzecia z Paragwajem) jest kilkanascie kilometrow dalej na polnoc. Misiones jest prowincja, ktora odwaznie dlugim pasem wciska sie pomiedzy rzeki Rio Parana i Rio Uruguay (z jej gornym doplywem), ktore to rzeki stanowia granice odpowiednio z Paragwajem i Brazylia. Wlascicielka hotelu Sofia prowadzi Los Troncos od siedmiu miesiecy. Wczesniej przez szesc lat pracowala w organizacji, ktorej celem bylo ochrona srodowiska, w szczegolnosci "palmito", lokalnego gatunku palmy, ktora ma szczegolny wplyw na zachowanie rownowagi srodowiska dzungli, a ktora ze wzgledu na to, ze stanowi przysmak, jest zagrozona. Z pietnastoletniej palmy mozna wykorzystac zaledwie jeden kilogram rdzenia - serca. Bardzo wysoka cena, jaka placi sie za zburzenie rownowagi srodowiskowej. Z czasem Los Troncos ma poprzez swoj wystroj wlaczyc sie w propagowanie ochrony srodowiska. Do Puerto de Iguazu przyjezdza sie ze wzgledu na wodospady. Rzeka Iguazu, ktora stanowi granice pomiedzy Argentyna a Brazylia tworzy kaskady, ktore stanowia zasluzenie jeden z cudow swiata. Rzeka ma kilka kilometrow szerokosci w tym miejscu. Wodospadow jest na tej szerokosci kilkanascie (tych wielkich). Najbardziej spektakularny to Garganta del Diablo. Nie bede opisywal. Nikt chyba nie probuje. Pierwszego dnia zwiedzalismy wszystkie dostepne po stronie Argentyny. Rozpoczelismy od przejazdzki odkryta ciezarowka 4x4 przez dzungle w dol do rzeki. W momencie, kiedy przesiadalismy sie do lodzi (szybka, z dwoma mocnymi silnikami, stabilna) lunal deszcz, a wiec nasza wodna przygode rozpoczelismy wczesniej niz bylo to zaplanowane. Deszcz zreszta nie opuszczal nas do konca dnia. Nie powino to dziwic, bo w tej subtropikalnej dzungli srednia roczna opadow to 2000 mm (dwa metry). Zgodnie z planem i tak mielismy zostac zmoczeni. Rzeczy, ktore powinny zostac suche zapakowalismy do szczelnych toreb. Ruszylismy w gore rzeki w strumieniach deszczu i bryzgach wody. Po kilkunastu minutach zobaczylismy wodospady. Widok robi wrazenie. Atrakcja tej przejazdzki polegala na tym, ze pod niektore z nich podplywalismy tak blisko, zeby skapac sie w ich pianie (sciany chmur tak geste, ze tracilismy widocznosc, i tak mokre, jakbysmy stali pod prysznicem, woda przyjemnie ciepla), nie na tyle blisko jednak, aby przyjac wodospad na poklad, co pewnie zakonczyloby nasza wycieczke. Kapitan mial wyczucie. Calkowicie mokrzy zeszlismuy na brzeg. Ze wzgledu na deszcz nie wyschlismy juz do konca dnia. Pare fotek ponizej. Przynajmniej sprobuje oddac obraz. Wczoraj zobaczylismy wodospady od strony Brazylii. Wczesniej jednak zwiedzilismy elektrownie wodna Itaipu Binacional. Zbudowana na rzece Rio Parana zapora wraz z hydroelektrownia stanowi wspolne przedsiewziecie Brazylii i Paragwaju i jest najwieksza na swiecie elektrownia wodna jezeli chodzi o ilosc produkowanej energii (100 mln MWh, jezeli czegos nie pomylilem). Imponujace. Dwadziescia gigantycznych rur, w ktorych zainstalowane sa turbiny, przez kazda z nich przeplywa objetosc rowna dwom sumom wodospadow Iguazu, woda przplywajaca prezez wszystkie turbiny to zatem objetosc czterdziestokrotnie wieksza od Iguazu. To dzielo inzynierii podziwia rocznie 15 tysiecy ludzi, bylismy jednymi z nich. Bardzo sprwanie zorganizowana wycieczka "panoramiczna". W ogole Brazylia zrobila na nas jak najlpesze wrazenie. Czystosc, porzadek, organizacja. Wodospady po stronie Brazylii to dokladnie te same, ktore widzelismy poprzedniego dnia, a wiec zlokalizozowane po stronie Argentyny. Tym razem nie podchodzilismy zatem do nic blisko, ani z gory, ani z dolu, jak poprzedniego dnia. W odroznieniu moglismy je podziwiac z odleglosci, jak scsene w teatrze. Piekne widowisko. I wczoraj dla odmiany byl piekny sloneczny dzien. W powrotnej drodze zatrzymalismy sie w parku ptakow. Przyroda naprawde zadziwia. A obok umywalki w domu spotkalem rano Tarantule. W koncu to ekologiczny hotelik. Malgosia nie dala sie jednak przekonac, aby wspolnie zamieszkac na dluzej, musialem ja (pajaka) wyprowadzic do ogrodu.

wtorek, 10 lutego 2009

czas w Buenos Aires szybko mija

Nie trzeba bylo szukac daleko. Dotarlismy na glowny plac San Telmo, gdzie w niedziele odbywa sie urokliwy targ staroci akurat, kiedy akurat dobiegal konca. Mielismy za to szczescie trafic na ciekawa opowiesc dotyczaca historii tanga przedstawiona przez znanego lokalnego "profesora", z wygladu bardziej gwiazde flamenco, jakby przeniesionego wprost z Andaluzji (wygladal jak Cigala). Po czesci teoretycznej brawurowo zaprezentowal wraz ze swoja mlodziutka partnerka uklad taneczny na zywo, zycia w istocie nie brakowalo w tym pokazie. Przyznajcie sami.



Tango towarzyszylo nam takze nastepnego dnia. La Boca to dzielnica, w ktorej znajdujowal sie najstarszy port Buenos Aires. Swoja funkcje zakonczyl na poczatku XX wieku i podupadl. Dzielnica odstraszala, nie bylo tu ani pieknie, ani bezpiecznie. Na szczescie ktos wpadl na pomysl w latach piecdziesiatych chyba, aby stare domki pomalowac kolorowo i temu tak waznemu historycznie zakatkowi przywrocic malowniczy bajkowy charakter. Caminito to zaledwie stumetrowa uliczka, nazwa pochodzi ze starego tanga "El dia que me quieras". W tej chwili to bardzo "skondensowana" atrakcja turystyczna. Co pare krokow, doslownie, kazda restauracja gra wlasne tango, na podium mlodzi zawodowi tancerze prezentuja odwazne figury.



Mialem ochote (ktora pohamowalem), abu zatanczyc tango. Malgosia tez znalazlaby niezlego nauczyciela.



Niestety dla tancerzy, to poludnie nie sprzyjalo interesom.


Nawet Diego nie znalazl towarzysza do wspolnej fotografii.



Do La Boca doszlismy na piechote przez Puerto Madero, piekne stare budynki portowe zamienione w ekskluzywne apartamentowce z pieknym widokiem na stary port. La Boca przypomina nasza Prage, takie nostalgiczne miejsca, choc chyba podobnie jak u nas lepiej nie zbaczac z glownych ulic. Buenos Aires przywodzi Malgosi i mnie rozne skojarzenia, generalnie przypomina rozne miejsca, ktore juz widzielismy w Europie; Wlochy, Hiszpania. Centrum z aleja 9 Lipca, ktora jest podobno najszersza na swiecie, jest za to niepowtarzalne. Przeszlismy sie eleganckimi drogimi uliczkami do Recoleta z jej kosciolkiem i starym cmentarzem. W parku obok pare lat temu powstalo zadziwijajace dzielo architektury zwane Floralis Generica. Wielki metalowy tulipan swoje platki zamyka i otwiera w zaleznosci od pory dnia uzywajac do tego energii slonecznej.



Kolacje, wielki kawal wolowiny ze znakomitym winem z Maipu, zjedlismy znowu na placyku w San Telmo. Tym razem atrakcja artystyczna byl teatr. Scena ustawiona zostala w bezposredniej bliskosci stolikow naszej knajpki. Okazuje sie, ze w lecie spektakle finansowane przez miasto odbywaja sie tu czesto i ciesza sie wielkim zainteresowaniem. Z wielka przyjemnoscia wsluchiwalem sie w ten piekny hiszpanski - argentynski. Buenos Aires wciaga. Dwa dni to zdecydowanie za malo. Wrocimy tu na szczescie jeszcze nie raz w tej podrozy. Dzisiaj rano spakowalismy lekkie plecaki i na cztery dni przylecielismy do Puerto Iguazu.